Edynburg

Zaniedbałam trochę blog, głównie dlatego, że nie ugotowałam ani nie upiekłam niczego spektakularnego w ostatnim czasie, a do tego nie zrobiłam żadnych zdjęć.

Za to udało mi się odbyć aż dwie podróże w krótkim odstępie czasu.

Na początku maja zabrałam dzieci do Szklarskiej Poręby, a w miniony weekend byłam na wyjeździe integracyjnym w Edynburgu.


Szkocja była na mojej liście marzeń od dawna. Wiedziałam, że będzie mi się podobać, ale nie sądziłam, że aż tak.

Dawno żadne miasto nie zrobiło na mnie takiego wrażenia i nie wyzwoliło we mnie tyle pozytywnej energii.


Pogodę miałyśmy, jakiej najstarsi Szkoci nie pamiętają - trzy dni słońca. Jedynie pierwsze popołudnie było pochmurne i padało z soboty na niedzielę, ale w momencie opuszczenia przez nas hostelu po śniadaniu - nie spadła już ani kropla.


Stolica Szkocji ma zupełnie inny klimat niż Londyn. Pokochałam oba miasta, ale Edynburg jest zdecydowanie spokojniejszy.


Chodziłam i powtarzałam: "Bosko. Tu jest po prostu bosko".




Może to wiosna i słońce, może duchy Celtów, ale szczerzyłam zęby w uśmiechu od rana do wieczora.

Mam słabość do Wysp Brytyjskich i tyle.

Jadłyśmy sporo lokalnych potraw, np. przepyszną bułę z wieprzowiną zakupioną tu:



Tyle wieprzowego mięsa nie zjadłam chyba przez ostatni rok, ile w tej bułce, ale powiem jedno - było warto. Z dodatkiem prażonych jabłek i z sosem chili - poezja.

Udało mi się również spotkać z moją kuzynką i jej córką. Nie widziałyśmy się 10 lat.

Zaprosiły mnie na Afternoon Tea - przy okazji dowiedziałam się co to tak naprawdę znaczy i że bynajmniej nie jest to filiżanka herbaty z mikrociasteczkiem.

Wśród przepysznych mini przeskąsek i kanapeczek oraz maleńkich deserów najbardziej ucieszyły mnie ciepłe sconesy, podane z clotted cream oraz dżemem z czarnej porzeczki.


Sconesy! Prawdziwe Sconesy! Na Szkockiej ziemi!

Tak jak we Francji chcę jeść bagietki, croissanty, owczy jogurt i kozi ser, tak w Wielkiej Brytanii łaknęłam sconesów z clotted cream (bardzo tłusta śmietana o konsystencji masła), albo lemon drizzle cake.

Moje marzenie się spełniło. Były boskie.





Gdy moje dziewczyny pojechały na rejs po zatoce Firth of Forth, ja - czekając na spotkanie z kuzynką - wałęsałam się po pustych uliczkach i zaglądałam ludziom w okna i ogródki.


Znalazłam strumyk Water of Leith i szłam wzdłuż niego, słuchając nieustającego świergotania ptaków.

Bajka.




A potem trafiłam na wąskie uliczki z domkiem dla gołębi.



Napotkałam też cudowny sklep papierniczy,  a w nim prezent moich marzeń:


Przed sklepem zaś psią miskę:


Z moimi dziewczynami ponownie spotkałyśmy się w parku, gdzie siedziałyśmy na trawie, skubiąc resztki z Afternoon Tea (nie dałyśmy rady zjeść wszystkiego, więc zapakowali nam na wynos).





Ostatniego dnia poszłyśmy zobaczyć plażę Portobello i znowu było bosko.





Łącznie z cudowną kawiarnią the Beach House, gdzie każda z nas zjadła brytyjski przysmak.


Od lewej: date & toffee cake, vegan zucchini cake, coconut-cherry brownie, banana & pecan cake, lemon drizzle cake i PB & chocolate chip cookie.

Chcę wrócić!!!


As soon as possible.

Mogę nawet zamieszkać.

Komentarze

Prześlij komentarz