Kraków

Tydzień po Warszawie przyszedł czas na Kraków.

W czerwcu tego roku weszłam któregoś wieczoru do pokoju Starszego Dziecka.

Nie pamiętam już, czy chciałam o coś zapytać, czy zawołać na kolację - nieistotne. Słuchał muzyki i traf chciał, że akurat był to kawałek Iron Maiden.

Tknięta nagłym impulsem, powiedziałam: ej, a może pojedziemy na ich koncert? Mają być w Polsce jakoś w lipcu.

Usiedliśmy do laptopa, wygooglaliśmy co trzeba i jakieś 15 minut później byliśmy bogatsi nie tylko o wiedzę, że koncerty będą dwa - 27 i 28 lipca, ale również o dwa bilety na płytę.

Dawno nie zrobiłam czegoś równie spontanicznego.


Minął czerwiec, minął prawie cały lipiec i wsiedliśmy wczesnym rankiem w pociąg do Krakowa.

Nie byłam tam 17 lat. W 2001 roku pojechałyśmy z przyjaciółką na koncert Kinga Diamonda, który odbywał się w ówczesnym Klubie 38. Rok wcześniej nasi rodzice nie puścili nas do Katowic na koncert Pearl Jam, więc tym razem na wszelki wypadek postanowiłyśmy nie pytać o zgodę. Powiedziałyśmy, że chciałybyśmy zobaczyć Kraków, przemilczawszy zgodnie informację o koncercie.

Nieśmiałe wyrzuty sumienia szemrały, że to trochę nie fair, ale chęć zobaczenia i usłyszenia Kinga Diamonda na własne oczy była silniejsza.


Wszystko układało się jak po maśle, rodzice niczego się nie domyślali - w takim przekonaniu tkwiłam do dnia wyjazdu, kiedy to świtkiem mój Tata odwiózł mnie na dworzec PKP, wręczając mi po drodze list od Mamy.

"Kochana,

miłego zwiedzania, bawcie się dobrze i uważajcie na siebie wieczorem, w drodze z...

Mama"

"Ale że co" - rzuciłam czerwona jak burak, starając się przybrać twarz pokerzysty.

Tata tylko wzruszył ramionami z bladym uśmiechem "wiem, ale nie powiem".

Na dworcu spotkaliśmy przyjaciółkę z jej tatą, który niczego nieświadomy stwierdził luźno: "Co te dziewczyny wymyślają, Krakowa im się zachciewa".

Mój tata odpowiedział coś w rodzaju: "no właśnie, właśnie" i zmienił temat.


Kiedy zostałyśmy same, nerwowo zrelacjonowałam koleżance całą sytuację, ale obie usiłowałyśmy siebie przekonać, że przecież nie wiedzą, no bo skąd?

Kiedy następnego ranka po koncercie zadzwoniłam do moich Rodziców z budki telefonicznej (tak, tak, to były czasy przedkomórkowe i istniało coś takiego jak budki telefoniczne), Mama była dość oficjalna i powściągliwa i rzeczywiście doskonale wiedziała jaki był główny cel naszej podróży. Coś tam zabuczałam do słuchawki, córka marnotrawna, że przepraszam, ale musiałam, "bo byście mi na pewno znów nie pozwolili", na co Mama stwierdziła, że pogadamy w domu.


Po powrocie faktycznie odbyliśmy krótką i rzeczową rozmowę - Rodzice robili mi wyrzuty, że nie powiedziałam im prawdy, ja szlochałam, że musiałam tam być, a oni by nie pozwolili, oni na to, że oczywiście pozwoliliby, bo przecież byłam rok starsza.

Dalszych perypetii nie pamiętam, zdaje się, że zostało mi to wybaczone, a akwarela z sukiennicami, którą przywiozłam wtedy w ramach przeprosin wisi u nich na ścianie do dziś.




Po przyjeździe w zeszłą sobotę okazało się, że nie pamiętam absolutnie niczego, za wyjątkiem Rynku, Sukiennic i kościoła Mariackiego. O wiele bardziej pamiętam emocje, które nam towarzyszyły, doskonały humor, wspaniałą wiosnę i bolące nogi (zrobiłyśmy wtedy mnóstwo kilometrów).

Odkrywałam więc sobie Kraków na nowo. Nie do końca tak, jakbym chciała i jak zwykle to robię - przyjechaliśmy przecież głównie na koncert, więc musieliśmy zachować siły.





Do tego był koszmarny upał, co znacznie uprzykrzało zwiedzanie.

Jednak to, co udało mi się zobaczyć, bardzo mi się podobało.

Dość szybko uciekliśmy z Rynku, zahaczyliśmy o Wawel, posiedzieliśmy na Plantach, chroniąc się przed słońcem.

Wróciliśmy do hostelu, żeby zaliczyć małą drzemkę regenerującą, a potem pojechaliśmy na koncert.

Trochę się naczekaliśmy, bo wyszli na scenę o 21, ale że zaczęli od Aces High, a jednym z elementów scenografii był "prawdziwy" spitfire, to zmęczenie od razu mi minęło.

To był mój drugi koncert Iron Maiden i po raz drugi mam tę samą myśl przewodnią: to są szaleńcy! Bruce Dickinson skończy za chwilę 60 lat, pozostali są od niego starsi, a wciąż dają czadu i odstawiają takie show, że w pięty idzie (tu jest całkiem przyzwoita recenzja koncertu).

Moje Dziecko po raz pierwszy było na tak dużym koncercie (nie licząc Przystanków Woodstock) i bardzo mu się podobało.

Ja natomiast po raz pierwszy byłam na takim koncercie z własnym dzieckiem i też mi się podobało. :)


Następnego dnia pozwiedzaliśmy Kazimierz, znów nie tyle, ile bym chciała, ale upał nie odpuszczał.






Będę musiała wrócić.






Cieszę się, że pojechaliśmy, to był krótki, ale udany pobyt.






A Starsze Dziecko, zapytane, czy pojedzie jeszcze ze mną na jakiś koncert, odpowiedziało bez zastanowienia: "No!".


Komentarze