Warsztaty
Marzec zaczął się bardzo miło i intensywnie.
W sobotę po południu, prosto z pracy pojechałam na warsztaty kulinarne, prowadzone przez Liskę z White Plate.
Co to za przemiła osoba!
Ciepła, uprzejma, komunikatywna i przesympatyczna.
Czytam jej blog, mam jej przepięknie wydaną książkę pt.: "Słodkie", bardzo chciałam wziąć udział w prowadzonych przez nią warsztatach. Przeważnie odbywały się one w Warszawie, więc nie mogłam skorzystać, ale gdy tylko zobaczyłam ogłoszenie restauracji w moim mieście, natychmiast zarezerwowałam 2 miejsca - dla siebie i Siostry.
To było naprawdę fajne sobotnie popołudnie.
Tematem były wypieki drożdżowe, co ucieszyło mnie dodatkowo, bo tak jak uwielbiam jeść takowe, to z wykonaniem bywa u mnie różnie.
Dowiedziałyśmy się kilku praktycznych rzeczy (m.in. że gdy ciasto się klei, lepiej posmarować dłonie oliwą, niż dosypywać kilogramy mąki), zamieniłyśmy z Elizą kilka zdań, nawet dostałam pochwałę za zagniatanie ciasta! Miałam za sobą stresujące dni, więc z lubością oddałam się pracy fizycznej - jeśli można tak nazwać ręczne wyrabianie ciasta. To dla mnie nowy sposób na zrzucenie z siebie napięcia i frustracji.
Serio!!
Można powiedzieć, że to był urok chwili, że to przypadek, ale kilka dni później powtórzyłam doświadczenie, z takim samym skutkiem!
Znów przyszłam zgnębiona i podminowana z pracy i w akcie rozpaczy postanowiłam upiec chlebek z pesto, również z przepisu Liski (o tym w osobnym wpisie, już wkrótce).
To naprawdę działa.
Z każdą chwilą zagniatania ciasta, czułam jak uchodzi ze mnie para i ogarniają mnie pozytywne emocje. Potem zajęłam się jeszcze gotowaniem obiadu na następny dzień i praktycznie całe popołudnie spędziłam w kuchni, z chwili na chwilę czując się bardziej zrelaksowana.
Już Nigella o tym pisała, ale czytając, nie wierzyłam.
Akurat - myślałam, po powrocie z pracy o niczym innym nie marzę, jak tylko o babraniu się z ciastem drożdżowym, taaa.
Otóż byłam w błędzie.
Zamiast trenować boks, wyciskać siódme poty na siłowni, czy krzyczeć na domowników, można też spróbować pomóc sobie zagniatając ciasto drożdżowe.
Na szczęście, złe emocje nie wsiąkają w ciasto, tylko ulegają unicestwieniu.
Nie trzeba się bać, że zjadając ciasto, czy chleb, zjemy je z powrotem...
Jedynym minusem może być nadmierna ilość wypieków nagromadzona w domu, przy długotrwałym stresie.
Ale zawsze można się podzielić z innymi.
W sobotę po południu, prosto z pracy pojechałam na warsztaty kulinarne, prowadzone przez Liskę z White Plate.
Co to za przemiła osoba!
Ciepła, uprzejma, komunikatywna i przesympatyczna.
Czytam jej blog, mam jej przepięknie wydaną książkę pt.: "Słodkie", bardzo chciałam wziąć udział w prowadzonych przez nią warsztatach. Przeważnie odbywały się one w Warszawie, więc nie mogłam skorzystać, ale gdy tylko zobaczyłam ogłoszenie restauracji w moim mieście, natychmiast zarezerwowałam 2 miejsca - dla siebie i Siostry.
To było naprawdę fajne sobotnie popołudnie.
Tematem były wypieki drożdżowe, co ucieszyło mnie dodatkowo, bo tak jak uwielbiam jeść takowe, to z wykonaniem bywa u mnie różnie.
Dowiedziałyśmy się kilku praktycznych rzeczy (m.in. że gdy ciasto się klei, lepiej posmarować dłonie oliwą, niż dosypywać kilogramy mąki), zamieniłyśmy z Elizą kilka zdań, nawet dostałam pochwałę za zagniatanie ciasta! Miałam za sobą stresujące dni, więc z lubością oddałam się pracy fizycznej - jeśli można tak nazwać ręczne wyrabianie ciasta. To dla mnie nowy sposób na zrzucenie z siebie napięcia i frustracji.
Serio!!
Można powiedzieć, że to był urok chwili, że to przypadek, ale kilka dni później powtórzyłam doświadczenie, z takim samym skutkiem!
Znów przyszłam zgnębiona i podminowana z pracy i w akcie rozpaczy postanowiłam upiec chlebek z pesto, również z przepisu Liski (o tym w osobnym wpisie, już wkrótce).
To naprawdę działa.
Z każdą chwilą zagniatania ciasta, czułam jak uchodzi ze mnie para i ogarniają mnie pozytywne emocje. Potem zajęłam się jeszcze gotowaniem obiadu na następny dzień i praktycznie całe popołudnie spędziłam w kuchni, z chwili na chwilę czując się bardziej zrelaksowana.
Już Nigella o tym pisała, ale czytając, nie wierzyłam.
Akurat - myślałam, po powrocie z pracy o niczym innym nie marzę, jak tylko o babraniu się z ciastem drożdżowym, taaa.
Otóż byłam w błędzie.
Zamiast trenować boks, wyciskać siódme poty na siłowni, czy krzyczeć na domowników, można też spróbować pomóc sobie zagniatając ciasto drożdżowe.
Na szczęście, złe emocje nie wsiąkają w ciasto, tylko ulegają unicestwieniu.
Nie trzeba się bać, że zjadając ciasto, czy chleb, zjemy je z powrotem...
Jedynym minusem może być nadmierna ilość wypieków nagromadzona w domu, przy długotrwałym stresie.
Ale zawsze można się podzielić z innymi.
Komentarze
Prześlij komentarz