Zamość

Słowo Zamość towarzyszy mi od dziecka.

Właśnie słowo, nie miasto.

W Zamościu urodził się mój Tata i mieszkał tam przez pierwszych 13 lat swojego życia.


W odwiedziny do Babci jeździliśmy do Radomia, bo tam w 1962 r. przeprowadziła się rodzina mojego Taty. Zamość jednak pojawiał się w rozmowach bardzo często i był dla mnie jednocześnie znany i nieznany.

Swojski w opowieściach o kamienicy, w której mieszkali, . O podwórku, na którym się bawili i gdzie żona dozorcy hodowała kaczki. O mieszkaniu, w którym Tata biegnąc potknął się i wyrżnął czołem o jakiś kant. O parku, w którym zjeżdżali zimą na sankach, a wiosną i latem biegali po alejkach albo siedzieli na ławce, czekając aż Babcia wróci z targu.

Z drugiej strony zupełnie nieznany, bo nigdy tam nie pojechaliśmy. W latach 80-tych byłam za mała, więc z Tatą pojechała tylko moja starsza Siostra. Później nie było już żadnych krewnych, których moglibyśmy tam odwiedzić.


Pojechaliśmy za to, kiedy miałam niecałe 18 lat, rodzice i ja. Niewiele pamiętam z tamtej wyprawy. Ratusz ze schodami i może kawałek twierdzy.



Teraz zachwyciłam się bez reszty.

Zamość jest niewielkim, ale pięknym i urokliwym miastem. Ma bardzo ciekawą historię, a od 1992 r. jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Zbudowane kompletnie od podstaw, nie było tam wcześniej żadnej osady ani wsi. W założeniu - miasto idealne, zaprojektowane przez włoskiego architekta Bernardo Morando.

Oprócz idealnej zabudowy, miało w zamierzeniu swojego założyciela, Jana Zamoyskiego, być miastem tolerancyjnym i wielokulturowym.



Dziś z wielokulturowości zostało niewiele, nie tylko w Zamościu, ale i w całej Polsce. Refleksje, które naszły mnie w Lublinie, towarzyszyły mi nadal.







Nie tylko synagoga, budynek dawnych jatek żydowskich i domu, w których dawniej była mykwa, ale również ślady Ormian, m.in. przepiękne, kolorowe kamienice. W trzech z nich znajduje się Muzeum Zamojskie, w którym można obejrzeć piękne wnętrza i poczytać np. o niedźwiedzicy Basi, która przyjechała do zamojskiego zoo z Poznania.

Bo zoo też jest w Zamościu i było już przed wojną! Znajdowało się wówczas w innym miejscu i było znacznie mniejsze, ale jednak. Niestety, zabrakło nam czasu, żeby do niego zajrzeć.

Poszliśmy za to do parku, który powstał w dwudziestoleciu międzywojennym, na terenach pofortecznych. Piękny ten park.














A kto dzisiaj wie i pamięta, że Akademia Zamojska swego czasu była trzecią po Krakowie i Wilnie wyższą uczelnią w kraju?

Nie zrobiłam budynkowi żadnego zdjęcia, więc zainteresowanych odsyłam tutaj. Od połowy XIX wieku mieściło się tam liceum i do niego chodziła moja Babcia (skończyła je w 1939 r.).

Ci, którzy interesują się fortyfikacjami, też będą zadowoleni.

Zamość od początku był twierdzą i - co ciekawe - nigdy nie zdobytą szturmem. 






Niestety, nie zapamiętałam nawet połowy ważnych faktów z życia twierdzy ani znaczenia dziwnej nomenklatury (słoniczoło, nadszaniec, kurtyna i rawelin - myślicie, że mnie obrazili?). Starałam się, jak mogłam, słuchałam z uwagą pani przewodniczki w Nadszańcu oraz obejrzałam z nabożnym skupieniem film w Prochowni, ale nic z tego. Bitwy, walki i fortyfikacje nudziły mnie zawsze, a do tego moja pacyfistyczna dusza protestuje przeciwko przyswajaniu tego typu wiedzy.

Kto chce, niech pojedzie sam albo poczyta, np. tutaj







Z pozostałych ciekawostek - mural, a właściwie graffiti, dotyczące Domu Towarowego Hetman.


I drogowskaz (mam do nich słabość).


Jedźcie do Zamościa. Wiem, że z Wielkopolski daleko, a ze Szczecina jeszcze bardziej. Ale warto zobaczyć na własne oczy to piękne miasto, o ciekawej historii, które przecież wcale nie leżało przy wschodniej granicy kraju, tylko właściwie w jego centrum.

Komentarze