Chwilowy (?) kryzys
Długa przerwa w blogowaniu.
W międzyczasie urodziny Młodszego Dziecka, zakończenie roku szkolnego i przedszkolnego, urlop na Kaszubach i szereg przemyśleń na różne tematy.
Do tego czuję, że straciłam zapał do gotowania.
Tak, ja też sama się sobie dziwię. Jak to - ja?? Nie mam ochoty gotować ani piec??
Ja???
No, tak. Albo porwali mnie kosmici i wszczepili jakąś sondę powodującą zmianę osobowości, albo przechodzę kolejne co-7-letnie przeobrażenie (tylko wiek tu nie pasuje, nijak nie dzieli się przez 7), albo sama nie wiem co.
Nie mam w sobie tej (męczącej bardzo) kompulsywnej wręcz chęci gotowania, zbierania przepisów, pieczenia na wyścigi, pichcenia trzydaniowych obiadów i robienia wielkich zakupów.
Nie mam na to ochoty.
Przed urlopem nie gotowałam prawie wcale, Starsze Dziecko pojechało do kolegi na trzy dni, Młodsze jadło w przedszkolu, więc tylko coś na śniadanie i kolację dla niego musiałam przygotować, poza tym - nic. W lodówce prawie pusto, ratowałam się jakimiś resztkami z zamrażarki i wcale nie było mi z tym źle.
Koleżanki z pracy otwierały szeroko oczy, "jak to?" - pytały - "no, że TOBIE się nie chce gotować?? Niewiarygodne".
A jednak.
Na urlopie stołowaliśmy się głównie poza domem, co cieszyło średnio - przy braku chęci do gotowania wzrosły zarazem moje oczekiwania dotyczące spożywanych przeze mnie posiłków. Po trzech dniach restauracyjnego jedzenia zamarzyłam o czymś lekkim, domowym i pełnym smaku. Nie bardzo wiedziałam, jednak, kto mógłby mi ów posiłek przygotować, bo samej mi się nie chciało.
Wróciłam i przygotowałam dzieciom dania, o które prosiły - pizzę domową, placki ziemniaczane, sałatkę z kurczakiem i pierogi z jagodami, naleśniki oraz bułki - ale wszystko bez entuzjazmu.
Nie wiem jak długo potrwa ten stan. Nie jest związany z jakimś smutkiem, czy przygnębieniem ogólnym, przeciwnie (tfu, tfu). Po prostu coś się wypaliło.
Będę gotować i piec, oczywiście, ale może już nie tak zachłannie i nerwowo jak dawniej.
Czas pokaże. Sama jestem ciekawa co będzie dalej.
W międzyczasie urodziny Młodszego Dziecka, zakończenie roku szkolnego i przedszkolnego, urlop na Kaszubach i szereg przemyśleń na różne tematy.
Do tego czuję, że straciłam zapał do gotowania.
Tak, ja też sama się sobie dziwię. Jak to - ja?? Nie mam ochoty gotować ani piec??
Ja???
No, tak. Albo porwali mnie kosmici i wszczepili jakąś sondę powodującą zmianę osobowości, albo przechodzę kolejne co-7-letnie przeobrażenie (tylko wiek tu nie pasuje, nijak nie dzieli się przez 7), albo sama nie wiem co.
Nie mam w sobie tej (męczącej bardzo) kompulsywnej wręcz chęci gotowania, zbierania przepisów, pieczenia na wyścigi, pichcenia trzydaniowych obiadów i robienia wielkich zakupów.
Nie mam na to ochoty.
Przed urlopem nie gotowałam prawie wcale, Starsze Dziecko pojechało do kolegi na trzy dni, Młodsze jadło w przedszkolu, więc tylko coś na śniadanie i kolację dla niego musiałam przygotować, poza tym - nic. W lodówce prawie pusto, ratowałam się jakimiś resztkami z zamrażarki i wcale nie było mi z tym źle.
Koleżanki z pracy otwierały szeroko oczy, "jak to?" - pytały - "no, że TOBIE się nie chce gotować?? Niewiarygodne".
A jednak.
Na urlopie stołowaliśmy się głównie poza domem, co cieszyło średnio - przy braku chęci do gotowania wzrosły zarazem moje oczekiwania dotyczące spożywanych przeze mnie posiłków. Po trzech dniach restauracyjnego jedzenia zamarzyłam o czymś lekkim, domowym i pełnym smaku. Nie bardzo wiedziałam, jednak, kto mógłby mi ów posiłek przygotować, bo samej mi się nie chciało.
Wróciłam i przygotowałam dzieciom dania, o które prosiły - pizzę domową, placki ziemniaczane, sałatkę z kurczakiem i pierogi z jagodami, naleśniki oraz bułki - ale wszystko bez entuzjazmu.
Nie wiem jak długo potrwa ten stan. Nie jest związany z jakimś smutkiem, czy przygnębieniem ogólnym, przeciwnie (tfu, tfu). Po prostu coś się wypaliło.
Będę gotować i piec, oczywiście, ale może już nie tak zachłannie i nerwowo jak dawniej.
Czas pokaże. Sama jestem ciekawa co będzie dalej.
Komentarze
Prześlij komentarz