Miło Cię widzieć, Warszawo


Jeśli nie odwiedzę Warszawy przynajmniej raz w roku, jestem niespokojna.

To znaczy podejrzewam, że byłabym, bo od 2013 r. nie zdarzyło mi się nie pojechać do stolicy, a w 2017 byłam nawet dwukrotnie.

Wiele osób się dziwi - co Ty w niej widzisz, brzydka jak noc, zatłoczona i hałaśliwa, a Warszawiacy zarozumiali

Ja ją postrzegam zupełnie inaczej.


Pisałam już o mojej miłości do stolicy kilkukrotnie. Pewnie z pozycji turysty wygląda trochę inaczej niż dla mieszkańca, ale chcę wierzyć, że gdybym kiedyś tam zamieszkała, kochałabym ją tak samo.

Ponieważ pogoda sprzyjała, nie musiałam realizować planu B, w postaci szeregu muzeów i najpierw zaprowadziłam Siostrę na Żoliborz.





Żadnych turystów, cisza, spokój, ocienione uliczki. Tylko wszechobecne samochody, zaparkowane wszędzie, zakłócały nieco harmonię. Kiedyś pewnie stały tam ze dwie syrenki i wołga.


Idąc w stronę Parku Żeromskiego, w kierunku Starej Prochowni, napotkałyśmy - sąsiadujące z maglem - urocze graffiti.


Tak, wiem, blok szary, brzydki i betonowy, ale rozczulił mnie ten magiel i czarno-biała figurka.

Za to Stara Prochownia...







Każdy może wziąć sobie leżak i postawić gdzie mu się podoba (a potem odłożyć na miejsce) albo usiąść pod parasolami.

My wybrałyśmy leżaki i regenerowałyśmy siły popijając pyszną kawę oraz zjadając domowe maślane ciastko.


Moja oczywiście już prawie wypita.

Zawsze wypijam kawę niemal duszkiem.

Po całkiem długim polegiwaniu w leżakach, które przywróciło nam wigor, ruszyłyśmy w stronę warszawskiej Cytadeli.

Zanim jednak do niej doszłyśmy, tuż za rogiem ukazało nam się to


Zlokalizowane w starej willi, ze sporym ogródkiem, pełnym stolików. Zajrzałyśmy do środka i ujrzałyśmy grubą i apetyczną focaccię.


No to zostałyśmy. Na całkiem smacznej sałatce z karmelizowanym kozim serem.

Fotografii brak, więc niech zastąpi ją obraz kwiatów, które miałyśmy na stoliku.


Przy stoliku za nami siedział znany dziennikarz z rodziną. A jeszcze zanim ruszyłyśmy na Żoliborz, trafiłyśmy na Jurka Owsiaka, idącego w stronę Nowego Światu.

Takie rzeczy tylko w Warszawie.

Okrążając Cytadelę, doszłyśmy do Mostu Gdańskiego, z bardzo fajnym neonem - Miło Cię widzieć.

Sam most też ciekawy, dwupoziomowy.



Bulwarami Wiślanymi dotarłyśmy do Starego Miasta.




Wyszłyśmy na wysokości Zamku Królewskiego i Krakowskiego Przedmieścia, tak pełnego ludzi, że ewakuowałyśmy się stamtąd w panice, uciekając od zgiełku, ulicznych pokazów oraz Kubusia Puchatka, z którym można było sobie zrobić zdjęcie.

Może powinnyśmy?

Po krótkim odpoczynku w hotelu, poszłyśmy na przepyszne wrapy z hummusem i falafelem, a potem na długi, wieczorny spacer Bulwarami, tym razem od strony Mostu Poniatowskiego.

Drugi i ostatni dzień zaczęłyśmy od śniadania w Vincencie na Chmielnej, a potem pojechałyśmy na Saską Kępę.

Pierwsze niemal na co trafiłyśmy, to cukiernia Lukullus, o której tyle razy pisała Liska.



Przepięknie wyglądające desery (z wrażenia nie zrobiłam zdjęcia jeszcze jednej lady, wypełnionej pączkami, drożdżówkami, kruchymi rogalikami i babeczkami waniliowymi) oraz bardzo ładne wnętrze
 

Ponieważ byłyśmy po obfitym śniadaniu, postanowiłyśmy że wrócimy do tych pyszności później.

Póki co, trafiłyśmy tym razem na parę aktorów z dziećmi, rozmawiających z inną znaną aktorką. Wielki świat! A aktor też człowiek.

Może nieco inaczej wyobrażałyśmy sobie Saską Kępę, ale i tak zrobiła na nas bardzo pozytywne wrażenie.



Znalazłyśmy m.in dom, w którym mieszkała Agnieszka Osiecka, a także jej pomnik i ławkę-książkę z wierszem jej autorstwa.


Ja ucieszyłam się jak dziecko, kiedy trafiłyśmy na skrzyżowanie Saskiej i Walecznych.


Kto czytał "Stawiam na Tolka Banana", ten wie, co się tam wydarzyło.

Co prawda, całe swoje życia byłam przekonana, że to róg Suskiej i Walecznych, ale nie znalazłam takiej ulicy na mapie. Może w moim egzemplarzu był błąd w druku?

Uwielbiam odkrywać te wszystkie miejsca, o których czytałam albo słyszałam w dzieciństwie.

Cytaty w rodzaju: "Warecką w stronę Nowego Światu" i "sklepiki na Brackiej i Chmielnej" stają się namacalne. Tak samo opowieść pisarki Joanny Chmielewskiej o tym, jak uczyła się ruszać samochodem pod górkę na Tamce i na Książęcej. Gdy w 2014 r. szłam ulicą Tamka po raz pierwszy, zrozumiałam, dlaczego akurat tam.








Po kawie i pysznym cieście w Lukullusie, poszłyśmy jeszcze pod Sejm, mijając po drodze słynne wydawnictwo i kawiarnię Czytelnik.

No i to by było na tyle. Zjadłyśmy jeszcze obiad w Słoiku i pojechałyśmy do domu, pociągiem o 16:55.

Ciąg dalszy na pewno nastąpi.

Komentarze