Hala Gąsienicowa i Zielony Staw

Na ostatnią długą wędrówkę wybraliśmy Halę Gąsienicową z zamiarem dotarcia do czterech stawów: Dwoistego Stawu, Litworowego, Zielonego i stawu o nazwie: Kurtkowiec. Nigdy tam nie byłam, najdalej z Murowańca doszłam niebieskim szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy. Postanowiłam więc zobaczyć coś nowego.

Znów o 7 wyruszyliśmy busikiem do Kuźnic (genialny wynalazek, doprawdy) i poszliśmy żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzynki - naszym ulubionym. Droga początkowo jest łagodna, potem pnie się ostro pod górę po zboczu. Jest kilka miejsc, gdzie można usiąść i odpocząć, a widoki są tak piękne, że rekompensują nam wysiłek.





Alternatywną drogą jest niebieski szlak przez Boczań, ale tam idzie się dość monotonnie, więc wolimy tamtędy wracać. Oba szlaki łączą się na Przełęczy między Kopami.


Stamtąd jeszcze 20-30 minut i jesteśmy w Schronisku Murowaniec - bardzo przez nas lubianym.

Zatrzymaliśmy się w schronisku na kawie i szarlotce (obowiązkowo).


Gdy podeszłam do lady, żeby złożyć zamówienie, pani z obsługi zapytała:

- Czy pani może była tutaj jakoś niedawno?
- Tak - odpowiedziałam zaskoczona - w maju, kiedy nie można było wejść do środka i zamawiało się przez okienko.
- No właśnie - powiedziała - pamiętam panią.
- Naprawdę? Jak miło - ucieszyłam się - tylu ludzi się tu przewija, a pani zapamiętała akurat mnie! Bardzo się cieszę.

Naprawdę się ucieszyłam. Przy tylu osobach odwiedzających to schronisko akurat ja zostałam zauważona i rozpoznana i to w maseczce na twarzy. Było to bardzo miłe.

Gdy odpoczęliśmy trochę, ruszyliśmy żółtym szlakiem w stronę Kasprowego. Po jakichś 20 minutach odbiliśmy w lewo czarnym szlakiem prowadzącym na Przełęcz Świnicką. Droga była bardzo urokliwa, niemęcząca, wszędzie zielono, a dookoła góry.




Szybko minęliśmy Litworowy Staw, a po kolejnych kilku chwilach dotarliśmy nad nasz cel - Zielony Staw.

Tu niestety moja fotorelacja się kończy. Staw rzeczywiście jest zielony, prześliczny i pływają w nim kaczki. Nie mogłam zrobić zdjęć z miejsca postoju, bo słońce świeciło prosto w telefon. Chłopaki rozsiedli się na wielkich głazach, odpoczęliśmy trochę, nie chcieli iść dalej, więc sama poszłam jeszcze dosłownie kawałeczek, tak by zobaczyć miejsce rozgałęzienia szlaków - czarny dalej na Przełęcz Świnicką i niebieski na Przełęcz Karb - i staw Kurtkowiec. Niestety telefon zostawiłam razem z plecakiem pilnowanym przez moje dzieci i nie mogłam zrobić żadnego zdjęcia z odpowiedniej strony.
Stwierdziłam, że wrócę do nich i przyjdę jeszcze raz. Jednak kiedy do nich wróciłam wdałam się w pogawędkę z przemiłą parą, która właśnie zeszła z Przełęczy Karb i też postanowiła odpocząć nad stawem. Okazało się, że to byli miejscowi, którzy wybrali się w niedzielę na wycieczkę w góry (zazdrość). Bardzo fajnie i miło nam się gadało, czas płynął, słońce świeciło niemiłosiernie i w końcu trzeba było ruszyć w drogę powrotną. O zdjęciach oczywiście zapomniałam. Poza tym zaczęło mi się trochę kręcić w głowie i stwierdziłam, że im szybciej znajdziemy się w schronisku, tym lepiej.

Uwieczniłam jeszcze przepiękne kwiatki i dwa widoki i starałam się nie poddawać pomału ogarniającej mnie panice, że za chwilę zasłabnę i co wtedy zrobią moje dzieci.




Przez całą drogę powtarzałam sobie w myślach: to tylko w twojej głowie, twój mózg może więcej niż ci się wydaje, keep calm, będzie dobrze. Niestety cały czas spod spodu wyłaziło: a co jak za moment zasłabnę, pomocy, ja już nie chcę tu być! I znowu: uspokój się! Dasz radę, itd. aż do schroniska.

Nie zemdlałam, na szczęście, udało mi się nawet zamówić jedzenie, odpoczywaliśmy, ale lęk w środku siedział. Położyłam się na chwilę na leżaku, mając nadzieję, że mi się polepszy, jak oprę głowę. Obok, na drugim leżaku siedziała dziewczyna, która zagadała mnie słowami: "Nie wstanie pani już z tego leżaka, tak tu dobrze". Zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się że razem z chłopakiem przyjechała z Zabrza, wstali o 1 w nocy, jechali 3 godziny, poszli na Mały Kościelec, teraz odpoczywają, jak zejdą do Kuźnic, wracają do Zabrza. Ona właśnie trochę przysypia, ale jej chłopak to ma niedosyt, jeszcze by dokądś poszedł.

No, nie powiem, szacun.

Rozmowa z nią pozwoliła mi trochę zapomnieć o moim malutkim ataku paniki, zebrałam się jakoś w sobie i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Myślę, że to po prostu zmęczenie dało o sobie znać, jak również słońce, które - choć nie było upału - świeciło niemiłosiernie, a ja nie jestem na nie odporna (nawet mimo chustki, którą przywdziałam).

Z każdym krokiem w dół było mi lepiej na umyśle, na ciele może mniej, ale w końcu dotarliśmy do Kuźnic. Znów wsiedliśmy w busa i dojechaliśmy do domu. Bez zdjęcia Zielonego Stawu i Kurtkowca, ale za to cali i zdrowi. A zdjęcia tych stawów możecie zobaczyć tu. Na żywo wygląda sto razy lepiej :)

To był naprawdę udany tydzień. Pogoda jak złoto (to w nagrodę za zimny, deszczowy maj), wszystkie plany udało nam się zrealizować, widzieliśmy sporo nowych miejsc i nawet obecność tych wszystkich ludzi dało się jakoś znieść. Zwłaszcza że jednego dnia rozmawiałam z kilkoma zupełnie obcymi ludźmi i były to bardzo przyjemne spotkania.

Dziś odpoczywamy, a jutro już wyjeżdżamy z Zakopanego. Będę tęsknić.

Komentarze