Moja Warszawa

Kolejny raz zawitałam do stolicy, tym razem z dziećmi.


Starszy był już w Warszawie dwukrotnie, Młodszy jeszcze nie, postanowiłam zabrać obu.

Plan zwiedzania dostosowałam do ich zainteresowań i możliwości. Nie ma nic gorszego niż napięty do możliwych granic grafik i marudzące, zmęczone dzieci oraz coraz bardziej wściekli rodzice.

To nie ma sensu.

Trzy lata temu zabrałam Starsze Dziecko po raz pierwszy na takie zwiedzanie i uczciwie stwierdzam, że lekko wtedy przesadziłam.

Nie marudził ani nie stękał, bo nie był takim typem, ale dostał w kość i bolały go nogi, a po jakimś czasie wspominał, że fajnie było, ale jednak za dużo chodziliśmy pieszo...

Dziś jest trzy lata starszy, nogi ma dłuższe, jest wytrzymalszy, ale powiedział, że ten pobyt podobał mu się najbardziej, ze względu na to, że było dużo przerywników w postaci placów zabaw i innych tego typu rozrywek.


Byliśmy więc w ogrodzie na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej, gdzie oprócz roślin znaleźliśmy ciekawe instalacje, m.in. Leśny Batyskaf, do którego władowali się ochoczo.


Bardzo przyjemne miejsce, dużo roślinności i miejsc do odpoczynku. Przez przypadek udało nam się też zobaczyć lecące na wojskową defiladę samoloty i helikoptery (tym razem zrezygnowaliśmy z uczestnictwa).


Metalowy tunel sprawił im wiele radości, ale też rozczarowania, gdy okazało się, że Starszy nie mieści się na mniejszym końcu 🙂


Zawitaliśmy też na Bulwary Wiślane, gdzie przy pięknej pogodzie były tłumy ludzi i wreszcie udało mi się zobaczyć pomnik Syrenki.



Dzień zakończyliśmy w Ogrodzie Saskim, na placu zabaw, gdzie chłopcy odzyskali wigor.

Byliśmy też w Zoo, Galerii Wileńskiej oraz Soho Factory.



W tej ostatniej, oprócz wspaniałego Muzeum Neonów (w którym byłam już po raz trzeci), znaleźliśmy świetny plac zabaw, na którym szaleli przez godzinę, a ja relaksowałam się na leżaku.

Kolejnego dnia zabrałam ich na Bródno, do parku.








Cierpliwie szukali ze mną kolejnych instalacji, jednocześnie bawiąc się w amerykańskich żołnierzy i strzelając z mojego parasola. Odkryty przypadkiem w samym centrum parku ogródek jordanowski wywołał wielki entuzjazm i kolejną godzinę mieliśmy z głowy.

Następnym punktem było średniowieczne grodzisko w Lesie Bródnowskim. Trafiliśmy bez większych problemów, jednak na widok gęstego lasu zrzedła mi trochę mina, zwłaszcza że kręcili się tam akurat samotni mężczyźni.

Wymyślając sobie w duchu od idiotek, z kulą w gardle, usiłowałam rześkim głosem popędzać dzieciaki by szybciej szły zarośniętymi ścieżkami. Miałam cichą nadzieję, że przy rzeczonym grodzisku znajdzie się jakaś hałaśliwa wycieczka albo chociaż kobieta z pieskiem.

Wycieczki nie było, za to ludzi z psami sporo i na dodatek okazało się, że obok przebiegała ruchliwa szosa, bo można było dojść do grodziska z różnych stron.

Pobawili się na nieśredniowiecznych konstrukcjach...

...z których Młodszy łaskaw był zlecieć na zbity pysk - dosłownie. Rozkwasił sobie nos, krew kapała mu na ubranie razem z łzami.

Udało się zatamować krwotok, ale musieliśmy zmienić plany i zamiast do Muzeum Pragi, pojechaliśmy do hotelu, żeby go umyć i przebrać.

Po krótkim odpoczynku poszliśmy na pierogi, do księgarni, a potem do Parku im. Rydza-Śmigłego. Nie znaleźliśmy tam placu zabaw, co spotkało się z niezadowoleniem 2/3 wycieczki. Mnie się podobało, bo park znajduje się na wzgórzu i sprawia dość tajemnicze wrażenie.

Wróciliśmy przez plac Trzech Krzyży.



oraz Plac Powstańców Warszawy, z ciekawymi instrumentami muzycznymi (ogólnodostępnymi - co chłopaki od razu wykorzystali).

Ostatniego dnia pojechaliśmy na warszawską Cytadelę, która spodobała się nam wszystkim.












Pobyt zakończyliśmy na pobliskim (nie! serio??) placu zabaw, co skończyło się nieciekawie, gdyż przesadzili z karuzelą i obu zemdliło... Młodszy pozbył się zawartości żołądka, Starszy był bliski, ale uratowała go guma miętowa i jakoś doszedł do siebie.

Takim to akcentem przypieczętowaliśmy pobyt w stolicy i wróciliśmy do domu.

Wyprawa naprawdę udana, pogoda wspaniała, zobaczyliśmy różne kawałki Warszawy. Chłopcy spisali się na medal, Młodszy marudził w granicach normy i czarował wszystkich kulturą osobistą, Starszy spisał się jako pilot i dzielnie prowadził mnie z planem po mieście (tym razem nie jeździliśmy mpk, tylko samochodem - z powodu problemów z parkingiem, uciekając przed strefą płatnego parkowania).

Mam nadzieję, że zaszczepię im bakcyla podróżniczego.

I miłość do Warszawy. 💚

Komentarze