Karpatka

Nie jadłam jej sto lat, a nie robiłam sama nigdy w życiu.

Do legend rodzinnych należy historia pewnej karpatki z pudełka, którą zakupiwszy, odstawiłam na półkę z myślą: "zrobię!" i która doczekała tam sędziwych lat.

Została wyrzucona długo po terminie przydatności, a chęć jej wykonania porzuciłam.


Przygotowując menu na moje urodziny nagle i niespodziewanie naszła mnie myśl, że może to dobra okazja, żeby wreszcie odhaczyć ten wypiek na mojej liście.

Ciasto parzone nie jest moim ulubionym, ale postanowiłam zrobić przyjemność Tacie oraz Ojcu Moich Dzieci, no i przypomnieć sobie ten smak dzieciństwa. Karpatka była przecież hitem prawie każdego przyjęcia, gdy byłam mała.

Zastanawiałam się, czy ciasto karpatkowe faktycznie urośnie takie pofałdowane.

Wyrosło.

Właściwie to były bardziej Himalaje niż Karpaty.


Dopiero dziś wyczytałam, że często spód robi się z ciasta kruchego, żeby uniknąć kłopotów z rozsmarowywaniem kremu. Wierzch pozostaje z ciasta parzonego, dla efektownego wyglądu.

Pomyślałam, że skoro już umiem, to mogę Starszemu Dziecku zrobić też eklery.

O ile zasłuży.

Przepis na karpatkę znalazłam na Moich Wypiekach i wybrałam ten "stary". Zdecydowanie bardziej wolę krem budyniowy.

Polecam, jeśli macie ochotę na deser retro.


Komentarze