Tatry

Pierwszy raz byłam w Tatrach, kiedy miałam niecałe 10 lat. Pojechaliśmy z Rodzicami i Siostrą w Tatry Słowackie i był to mój pierwszy wyjazd w jakiekolwiek góry. Pamiętam, że byłam zachwycona widokami, choć w pierwszej chwili miałam wrażenie, że ktoś powiesił taką wielką fototapetę, bo niemożliwe, żeby tak piękne widoki były "żywe".

Później była wycieczka z klasą do Jeleniej Góry i Cieplic, później Szklarska Poręba z Rodzicami, Wielkanoc w Zakopanem, obóz licealny w Masywie Centralnym we Francji, weekend majowy w Tatrach z przyjaciółmi i zimowy wyjazd na narty z własnym już dzieckiem (dziecko jeździło, ja warowałam u podnóża stoku) i znajomymi do Szklarskiej Poręby.

Wszystkie te wycieczki wspominałam bardzo dobrze i zaczęłam strasznie tęsknić za górami. Za wstawaniem rano, spakowaniem plecaka (suchy prowiant!) i przeczołganiem się po szlakach. Z powrotem do wynajętej kwatery, późnym popołudniem, czując przyjemne zmęczenie w nogach i całym ciele.

Od kilku lat marzyłam o wyprawie w Tatry, ale najpierw Starsze Dziecko było za małe, potem urodziło się Młodsze i też było za małe, a czas leciał.

Przez ostatnie dwa lata umawiałyśmy się z Siostrą na wspólny wyjazd, ale ciągle coś nie sprzyjało. W końcu podjęłyśmy męska decyzję i wiedząc, że nasze młodsze dzieci jadą w maju z Dziadkami nad morze, zorganizowałyśmy sobie w tym czasie wyprawę ze starszymi do Zakopanego.

Polecono nam nocleg w Murzasichlu, a że dysponowałyśmy samochodem, postanowiłyśmy skorzystać. To tylko 11 kilometrów od Zakopanego - spokojna, cicha wieś z pięknymi widokami, z dala od zgiełku.

Miałyśmy do dyspozycji 4 pełne dni i naprawdę wykorzystałyśmy je w pełni.

Zaczęłyśmy ambitnie - pierwszego dnia postanowiłyśmy wjechać na Kasprowy Wierch, zjechać kawałek wyciągiem krzesełkowym (atrakcja dla chłopaków) i dalej zejść pieszo do Kuźnic. Nie przewidziałyśmy tylko, że na szczycie jest 91 cm śniegu oraz 1 stopień Celsjusza.





Wyciąg był nieczynny, wiało jak 150 i nie bardzo widać było szlak, którym miałybyśmy zejść, więc zrezygnowałyśmy z pomysłu czym prędzej. Zjechałyśmy zatem kolejką również w dół, obserwując po drodze krajobraz po bitwie - mnóstwo powalonych drzew. W 2013 wiał wyjątkowo silny wiatr i połamał/powyrywał z korzeniami całe ich mnóstwo.





Tak wyglądał wagonik kolejki przed 2007 rokiem:

Chyba bym do niego nie wsiadła z takim entuzjazmem, jak do aktualnej.

Ponieważ pora była dość wczesna, postanowiłyśmy ruszyć szlakiem na Kalatówki i dalej na Halę Kondratową. Droga nie była długa ani szczególnie trudna. Z Kalatówek rozciągał się piękny widok.



15 lat temu opalaliśmy się na tym stoku i jedliśmy lody. Tym razem było zdecydowanie zimniej.

Droga do Hali Kondratowej prowadzi przez las i z niejakim zdziwieniem odkryliśmy, że wygląda tak:

Na szczęście odsłonięta Hala była już bez śniegu.






Zeszliśmy do Kuźnic i pojechaliśmy na lody do Zakopanego, po drodze zagrawszy w totka. Do wygrania było 60 milionów, ale nie wygrałyśmy ani grosza. Może to i dobrze.

Drugiego dnia postanowiłyśmy skorzystać z pogody i wejść na Halę Gąsienicową. Byłyśmy tam razem, w marcu 1998, ale obie pamiętamy tylko niebezpieczną drogę nad Czarny Staw Gąsienicowy, kompletnie zaśnieżoną i mój atak paniki, że spadnę. Siostra wtedy była dla mnie wielkim wsparciem, rozśmieszała mnie i udało mi się bezpiecznie wrócić.

Znów pojechałyśmy do Kuźnic i ruszyłyśmy żółtym szlakiem przez Dolinę Jaworzynki.




Początkowo łagodny szlak przechodzi w strome, kamienne schody. Zmęczyliśmy się i zasapaliśmy, ale widoki były przepiękne. Zdjęcia nie oddają nawet w połowie tej głębi, wielkości i majestatu.







Wreszcie dotarliśmy do przełęczy i zrobiliśmy krótki odpoczynek.



By dotrzeć w końcu do celu.





Nad Czarny Staw Gąsienicowy niestety nie doszłyśmy. Choć dzieliło nas kilkanaście minut od celu, zawróciłyśmy - ku wielkiemu niezadowoleniu naszych dzieci. Było sporo śniegu i ślisko, bałyśmy się stromego, końcowego odcinka.

Wróciliśmy więc do schroniska na jeszcze jedną herbatę i zeszliśmy do Kuźnic niebieskim szlakiem, przez Boczań.


Końcowy odcinek dał nam trochę popalić, aż nam poszło w pięty - od tych kamieni. Zmęczeni jak psy, ale szczęśliwi, wróciliśmy do Murzasichla.

Chłopcy już w samochodzie odzyskali wigor i natychmiast po kolacji ruszyli na dwór, biegając i ujeżdżając deskorolkę.

My leżałyśmy na naszych łóżkach w pozycjach zdecydowanie horyzontalnych.

Trzeciego dnia postanowiłyśmy trochę spuścić z tonu i zaliczyć jakąś małą Dolinkę. Ponieważ wisiała nad nami groźba deszczu, wybór padł na Strążyską i wodospad Siklawica.





Strążyską pokonaliśmy bardzo szybko, do Siklawicy stamtąd żabi skok.


Ponieważ pogoda sprzyjała, ruszyliśmy czarnym szlakiem w stronę Sarniej Skały. Było ciężko, ale daliśmy radę.


 A widoki z Sarniej Skały wynagrodziły wszelkie trudy - warto było się tam wdrapać.






Wracaliśmy Doliną Białego - mało atrakcyjną, w porównaniu z poprzednimi widokami.


Ale i tak piękniejszą niż blokowiska.

Po zjedzeniu pysznego obiadu na końcu Doliny, ruszyliśmy Drogą Pod Reglami w stronę Strążyskiej i parkingu, na którym zostawiłyśmy samochód.


Dzień zakończyłyśmy spacerując po Zakopanem i znajdując m.in. takie perełki.


Ostatniego dnia pojechałyśmy do Doliny Kościeliskiej. Tam również wicher z 2013 dał się ostro we znaki i zastałyśmy całe zbocza powalonych drzew. Ale były też i takie pejzaże.








Chłopcy kupili w Ornaku przypinki z Tatrzańskim Parkiem Narodowym, a potem ruszyliśmy nad Smreczyński Staw. Po drodze obie z Siostrą (niezależnie od siebie) miałyśmy stracha, że gdzieś w pobliżu czai się niedźwiedź. Może dlatego, że szlak był wyjątkowo pusty, a w lesie kompletna cisza. Na szczęście do spotkania nie doszło.

Nad Smreczyńskim Stawem złapał nas deszcz, który padał rzęsiście aż do naszego wyjścia z Doliny Kościeliskiej, zatem to zdjęcie było ostatnim - zarówno z tej wycieczki, jak i z całego pobytu.


Wracaliśmy do samochodu w strugach deszczu. Zziębnięci i nieco przemoczeni (na szczęście nie całkiem) pojechaliśmy na obiad. Był to jednak jedyny przypadek w całej naszej podróży, gdy pogoda nam nie dopisała, więc postanowiłyśmy nie narzekać.

To był naprawdę udany wyjazd i już planujemy kolejny.


Komentarze