Pieczone ziemniaczki

W miniony poniedziałek, w przedszkolu Młodszego Dziecka, zorganizowano Święto Pyry.

Plakat informujący o tym wydarzeniu i adnotacja: "zapraszamy rodziców" jakoś umknęła mojej uwadze. Nie skojarzyłam faktu, że to JUŻ, a poza tym pomyślałam, że będzie to ot, spotkanie w przedszkolnym ogródku i nie przywiązałam do niego aż tak wielkiej wagi (jak do Dnia Mamy i Taty np.) i nie wyszłam wcześniej z pracy.

Przyjechałam po Dziecko, nieświadoma niczego i niestety, pierwsze pytanie z ust Młodszego brzmiało: "Dlaczego nie było cię na Święcie Pyry, śpiewaliśmy piosenkę!".

Zrobiło mi się dość głupio i w jednej chwili stałam się jednym wielkim wyrzutem sumienia. Nie chciałam zrobić dziecku przykrości, nie zlekceważyłam wydarzenia celowo, nie spodziewałam się po prostu, że jemu na tym zależało, no i że były występy...

Jedna piosenka, ale wystarczyło, bym poczuła się jak najgorsza matka świata...

Ze łzami w oczach przeprosiłam Młodsze Dziecko i zanim zdołałam gorączkowo wymyślić jakiś sposób rekompensaty za straty moralne, dziecina odezwała się do mnie tymi słowy:

- A możemy sobie dzisiaj w domu zrobić Święto Pyry? I upiec ziemniaczki?

Nie miałam sumienia odmówić Dziecku, więc czym prędzej zapewniłam, że oczywiście, zrobimy sobie święto. Może nie rozpalimy ogniska w ogródku, ale w piekarniku możemy upiec nawet tonę ziemniaczków, jeśli tylko ukoi to jego rozczarowanie.

Poweselał natychmiast i zanim ruszyliśmy do domu, udaliśmy się do pobliskiego warzywniaka i nabyliśmy odpowiednią ilość pyrek.

Jadąc do domu zastanawiałam się, gdzie wetknęłam te wszystkie wydrukowane przepisy dotyczące pieczonych ziemniaków i który z nich będzie najmniej kłopotliwy i szybki i przypomniałam sobie o apetycznie wyglądających zdjęciach Michelle.

Nasze ziemniaki nie były ani tak równe, ani czerwone, na dodatek nie posiadam szczotki do czyszczenia warzyw, więc obrałam je po prostu i pokroiłam na kawałki.

Nie chcąc, by Dzieciaki zionęły czosnkiem, zamieniłam świeży na suszony, a także pominęłam dodatek zielonej pietruszki, bo z reguły kłuje ich w zęby.

Zapach wydobywający się z piekarnika był obłędny, a pyrki smakowały im bardzo i nawet Ojciec Moich Dzieci przyłączył się do konsumpcji.

Spałaszowali wszystkie, walcząc na widelce o ostatnią sztukę.

Dziś, z okazji soboty, postanowiłam je powtórzyć i tym razem sama skosztować.

Tak pysznych ziemniaków nie jadłam ze sto lat.

Cudownie ziołowe, chrupiące z zewnątrz, miękkie w środku - poezja!

Wejdą na stałe do naszego kanonu, to pewne.

Przepis (można zmniejszyć ilość składników o połowę):

1 i 1/2 kg ziemniaków
4 łyżki oliwy (użyłam czosnkowej)
6 ząbków czosnku, zmiażdżonych (można dać mniej lub użyć suszonego)
1 i 1/2 łyżeczki soli
łyżeczka czarnego pieprzu
łyżeczka tymianku
1/2 łyżeczki oregano
1/2 łyżeczki bazylii (zamieniłam na suszoną pietruszkę)
1/3 szklanki startego na drobnej tarce parmezanu

2 łyżki masła, 2 łyżki zielonej pietruszki

Piekarnik nagrzać do 200C. Płaską blachę (lub dwie) wyłożyć papierem do pieczenia.

W dużej misce wymieszać obrane i pokrojone na równej wielkości kawałki ziemniaki, oliwę, przyprawy i ser. Rozłożyć równomiernie na blasze, jedną warstwę.

Piec 45 minut do godziny, aż będą miękkie. Wyjąć z piekarnika, posypać wiórkami masła i zieloną pietruszką. Wymieszać i podawać.

Komentarze