Zupa dyniowo-pomidorowa

Czas zup, czas muzyki.

O ile poprzednia powstała przy muzyce z Kill Billa, to w czasie gotowania dzisiejszej włączyłam sobie płytę Ultra Depeche Mode.


Niedawno byłam po raz drugi na ich koncercie (tym razem zagrali moje ukochane "It's no good"!) i pozostaję w zachwycie. Chętnie pójdę i trzeci raz.

Ale miało być o zupie.

Gęsta, aromatyczna, lekko pikantna - wszystko, czego nam potrzeba podczas mroźnej pogody.

Gotowałam ją wieczorem, byłam sama w domu, Dave Gahan śpiewał, a ja czułam jak relaks spływa na mnie całą mocą.

Czasem zapominam jak bardzo lubię słuchać muzyki. Niedawno uważałam, że nie mam już na to czasu. Płyt, jedna po drugiej, słuchałam gdy byłam w liceum i rzeczywiście wtedy głównie leżałam na kanapie, kontemplując.

Jakiś czas temu ktoś otworzył mi oczy - siedzieliśmy, rozmawialiśmy, a w tle leciała muzyka. Płyta, której słuchałam namiętnie lata temu. Słuchanie jej sprawiło mi taką przyjemność, że odblokowało jakąś klapkę w mojej głowie i doznałam olśnienia.

Przecież nie muszę leżeć plackiem podczas słuchania.

Mogę słuchać kiedy gotuję, kiedy sprzątam, kiedy układam puzzle, gdy piszę, kiedy robię cokolwiek za wyjątkiem czytania, bo wtedy nie mogę się skupić.

Muzyka nie musi być tylko dodatkiem do prowadzenia samochodu (nieodłącznym).

Eureka.

A zupa?

Znalazłam ją na blogu Liski.

Sezon na dynię skończył się gdzieś w listopadzie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby użyć dyni piżmowej, która jest ostatnio coraz bardziej dostępna.

Pomidory też są teraz byle jakie, więc użyłam tych z puszki.


Z dodatkiem jabłka, czosnku, świeżego imbiru i mleka kokosowego. Pachnąca kolendrą i kuminem.

Przepyszna.

Wrócę do niej, gdy będzie kończyć się lato.


Komentarze