Chorowanie wczoraj i dziś

Gdy byłam mała lubiłam chorować.

Poza złym samopoczuciem i obawą o zapisanie zastrzyków lub baniek, a także niechęcią do długich godzin w przychodni w oczekiwaniu na wizytę było jeszcze coś, pewien rytuał.

Po wyjściu z gabinetu, ubraniu wszystkich szalików, czapek i kurtek, szłyśmy z Mamą do osiedlowej apteki (tak, były to czasy gdy na osiedlu była jedna apteka) by wykupić przepisane lekarstwa. Czasem udało mi się namówić Mamę na kupno Vibovitu.

Bardzo lubiłam wsypywać sobie go do herbaty.

Szłyśmy potem do domu, gdzie Mama zaraz kazała mi się przebrać w piżamę, ubrać szlafrok i poczekać w dużym pokoju, podczas gdy Ona wietrzyła pokój, ścieliła od nowa łóżko, wygładzając prześcieradło i strzepując poduszkę.

Wreszcie wołała mnie i mogłam się położyć w świeżej, pachnącej powietrzem pościeli.

To był najprzyjemniejszy moment. Błogość.

Potem Mama stawiała obok mojego łóżka kuchenny stołek, bym mogła położyć na nim talerz ze śniadaniem czy obiadem, picie i lekarstwa.

Sama krzątała się po domu, to gotując, to piorąc, a ja co jakiś czas ją wołałam, żeby przyszła, bo mi się nudzi. "Za chwilkę" - odpowiadała, jak ja dzisiaj moim dzieciom - "tylko jeszcze tutaj skończę".

W domu zawsze jest coś do zrobienia.

Gdy po dwóch-trzech dniach czułam się lepiej, stawiałam sobie koło łóżka magnetofon (dwukasetowy!)

Powiedzmy, ze taki.

I na okrągło słuchałam Your English ABC


Uwielbiałam to.

Nie wszystko rozumiałam, ale bardzo dużo się wtedy nauczyłam. Niektóre teksty i historie mam w głowie do dziś, o piosenkach nie wspominając.

Te książki i kasety, na przemian z telewizją, a później też i innymi książkami pozwalały mi przetrwać infekcje i przeziębienia.

Gdy byłam starsza i Mama już nie brała opieki nade mną podczas choroby, siedziałam sama w domu. Rodzice byli w pracy, Siostra w szkole.

Codziennie po przebudzeniu znajdowałam obok łóżka talerz ze śniadaniem, przykryty miską, żeby nie wyschło, a obok termos z herbatą z cytryną (działo się to w szczęśliwych czasach, kiedy nikt nie wiedział o zgubnym wpływie cytrynianu glinu na nasz mózg) i porcję lekarstw.

Drugie śniadanie chyba już robiłam sobie sama, nie pamiętam, na pewno obiad jedliśmy już razem, po powrocie Rodziców z pracy. Na początku choroby jadłam go w łóżku, oparta o poduszki, później, w szlafroku, wolno mi było usiąść przy stole.

Miłe to było chorowanie.

Złe samopoczucie przeważnie szybko mijało i można było bezkarnie się polenić i poczytać książki.

Dopóki nie czuło się na tyle dobrze, że Mama zagoniła do przepisywania zeszytów.

Dziś chorowanie wygląda zupełnie inaczej. Sama jestem mamą i nie mogę pozwolić sobie na długie leżakowanie. Nie jest to żaden wyrzut wobec moich Dzieci, po prostu stwierdzenie faktu.

Bycie rodzicem niesie ze sobą wiele obowiązków, którym staram się podołać - lepiej lub gorzej.

Ale sprawdza się stara zasada, że "jak zdrowie będzie, to wszystko będzie". Póki jesteśmy zdrowi, damy sobie radę. Pieniądze raz są, raz ich nie ma, problemy pojawiają się i znikają, ale mając siły i dobre samopoczucie podołamy wszystkiemu.

Głupie przeziębienie, ból głowy czy katar potrafią nas osłabić na tyle, że nie mamy sił na codzienne zmagania (a co dopiero poważne choroby, tfu tfu).

Dlatego dziś bardzo nie lubię chorować. I gdy wreszcie uda mi się chwilę poleżeć, wspominam sobie tamte szczęśliwe czasy dzieciństwa.

Trochę pomaga.

Komentarze