Sielanka z wirusem w tle

Leżę w domu już drugi dzień.

2,5-letni Młodszy siedzi obok mnie, oglądając bajkę o Cliffordzie i co parę minut przytula się do mnie, pomrukując albo pytając grzecznie: "mogę się do Ciebie psitulić?"

Starszy, któremu sprzedałam wirusa, wygramolił się z łóżka, przychodzi i pyta: "mogę oglądać z Wami?".

"Oczywiście" - odpowiadam, a Młodszy dodaje: "pjosię, maś tu kocik" i robi mu miejsce.

Zawirusowana sielanka.

Gdyby nie Pani D., która zabrała dziś Młodszego na pół dnia, pytając uprzednio, co nam kupić i czy na pewno mamy obiad na dzisiaj, pewnie nie byłoby tak różowo. Dobra kobieta podarowała nam oprócz tego kilka godzin ciszy i spokoju, a nawet pamiętała o pączkach (wszak to Tłusty Czwartek)!

Gdy zachorowałam, prosiłam Starszego o zajęcie się bratem, chociaż na pół godziny. Teraz, gdy on sam zaniemógł, a ja jeszcze do siebie nie doszłam, nie było kim się wspomóc. Gdyby nie Ona, byłoby nietęgo.

Dobrze mieć wokół siebie życzliwych, chętnych do pomocy ludzi. Oprócz banału "zdrowie jest najważniejsze" prawdziwy jest również ten, że "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie".

A trudne sytuacje weryfikują wiele relacji.

Teraz martwimy się, by Młodszy nie łyknął wirusa. W tym sezonie jakiś wyjątkowo zjadliwy.

Komentarze