Barszcz z kiszonych buraków
W życiu nie słyszałam o kiszeniu buraków, dopóki nie przeczytałam o tym na Kwestii Smaku.
Barszcz uwielbiam. Niestety - na zaledwie kilka podjętych prób ugotowania go samodzielnie od A do Z, wszystkie skończyły się rozczarowaniem.
Wciąż brakowało mu czegoś istotnego, nie umiałam go dobrze doprawić i choć jadalny - nie zachwycał mnie.
Kupowałam zatem barszcz w kartonie, koncentrat barszczu, barszcz (o zgrozo!) w proszku.
Aż postanowiłam ukisić buraki - tak sobie, dla uciechy i eksperymentu.
Postąpiłam ściśle według przepisu. Dwa słoiki (duży i mniejszy, bo nie zmieściłam wszystkiego do jednego) stały spokojnie na blacie w kuchni, ale piana ani trochę nie zamierzała się pojawić. Po 3 dniach cieniusieńka warstewka i to jedynie na brzegu.
Zafrasowałam się.
Piana miała być obfita, a proces fermentacji intensywny.
A tu właściwie nic.
Poza lekkim wybrzuszeniem wieczka.
Ryzyk-fizyk, wstawiłam je do lodówki po 3 dobach. Zostały tam na dalszych 8 dni.
11 dnia od zakiszenia otworzyłam słoje i nieufnie obwąchałam zawartość.
Pachniały bardzo przyjemnie! Woda zmieniła się w gęsty, skoncentrowany sok o przepięknym kolorze. Smak też w porządku.
No to ugotowałam barszcz.
Pierwszy raz w życiu mi wyszedł (i to nie bokiem).
Zdjęcie nie oddaje, niestety, cudownego koloru owego barszczu.
Należy uwierzyć na słowo.
Był cudny.
I prze-prze-pyszny.
Do tego kiszona kapusta z grzybkami zapiekana w krucho-drożdżowym cieście.
Comfort food w czystej postaci.
Wieszczę kiszeniu buraków świetlaną przyszłość w mojej kuchni.
Mała rzecz, a cieszy.
Barszcz uwielbiam. Niestety - na zaledwie kilka podjętych prób ugotowania go samodzielnie od A do Z, wszystkie skończyły się rozczarowaniem.
Wciąż brakowało mu czegoś istotnego, nie umiałam go dobrze doprawić i choć jadalny - nie zachwycał mnie.
Kupowałam zatem barszcz w kartonie, koncentrat barszczu, barszcz (o zgrozo!) w proszku.
Aż postanowiłam ukisić buraki - tak sobie, dla uciechy i eksperymentu.
Postąpiłam ściśle według przepisu. Dwa słoiki (duży i mniejszy, bo nie zmieściłam wszystkiego do jednego) stały spokojnie na blacie w kuchni, ale piana ani trochę nie zamierzała się pojawić. Po 3 dniach cieniusieńka warstewka i to jedynie na brzegu.
Zafrasowałam się.
Piana miała być obfita, a proces fermentacji intensywny.
A tu właściwie nic.
Poza lekkim wybrzuszeniem wieczka.
Ryzyk-fizyk, wstawiłam je do lodówki po 3 dobach. Zostały tam na dalszych 8 dni.
11 dnia od zakiszenia otworzyłam słoje i nieufnie obwąchałam zawartość.
Pachniały bardzo przyjemnie! Woda zmieniła się w gęsty, skoncentrowany sok o przepięknym kolorze. Smak też w porządku.
No to ugotowałam barszcz.
Pierwszy raz w życiu mi wyszedł (i to nie bokiem).
Zdjęcie nie oddaje, niestety, cudownego koloru owego barszczu.
Należy uwierzyć na słowo.
Był cudny.
I prze-prze-pyszny.
Do tego kiszona kapusta z grzybkami zapiekana w krucho-drożdżowym cieście.
Comfort food w czystej postaci.
Wieszczę kiszeniu buraków świetlaną przyszłość w mojej kuchni.
Mała rzecz, a cieszy.
Komentarze
Prześlij komentarz