Pieczony placek z batatów z jajkiem

Miałam dość intensywny weekend.

Zwłaszcza sobotę. Obiecałam, że rano dostarczę A. sernik chałwowy, który zamówiła na imprezę.

Ubrana do wyjścia, sięgnęłam po niego do lodówki i wylałam na siebie mleko kokosowe.

Na spodnie i bluzkę.

Oraz drzwi lodówki, podłogę i okolicę.

Przebrałam się, powycierałam, wrzuciłam mokre rzeczy do pralki i już mogłam wyjść.

Zawiozłam sernik, a potem pojechałam do M., który siedział w pracy na dyżurze. Przypłynęła moja książka ze Stanów, chciałam ją odebrać i zostawić dwie puszki ciastek z niespodzianką, w ramach podziękowań. Jak zwykle nie chciał pieniędzy, bo to prezent gwiazdkowy dla mnie, nieco spóźniony, ale jest.

Wypiłam herbatę, pogadaliśmy i pojechałam do domu. Nieco okrężną drogą, bo przegapiłam zjazd z dwupasmówki i pojechałam zupełnie gdzie indziej.

Błądziłam po wąskich, nieznanych uliczkach, usiłując zawrócić, patrząc z niepokojem na świecącą kontrolkę rezerwy, która zapaliła mi się już w drodze do M. "Za chwilę skończy mi się paliwo i zostanę tu do końca świata" - pomyślałam. Uliczki wśród domków jednorodzinnych nie charakteryzowały się wyjątkowo odśnieżoną i odlodzoną powierzchnią. Na jednej zarzuciło mnie mocno, a po obu stronach stały zaparkowane samochody. Zrobiło mi się jakby odrobinę gorąco, mimo mrozu za oknem.

Szczęśliwie udało mi się nie puknąć w żaden pojazd i nawet odnalazłam po chwili właściwą drogę, ze stacją benzynową. Zatankowałam (paliwo za 3,86zł/litr, nie sądziłam że doczekam jeszcze kiedyś takich czasów!) i pojechałam do domu.

Zjadłam szybki obiad, wsiadłam w tramwaj i dojechałam do centrum na manifestację KODu (na uczestnictwo w niej stanowczo naciskało Starsze Dziecko).

Po manifestacji poszliśmy na wystawę malarstwa impresjonistów. Dawniej mnie nudzili, wolałam ostre i krzykliwe dzieła ekspresjonizmu. Im więcej było czerwieni, tym bardziej podobał mi się obraz. Dziś z przyjemnością patrzyłam na łagodne barwy, spokojne odcienie zieleni i niebieskiego. Na morskie fale i obrazki portowe, na widoki wybrzeża.

Zestarzałam się?

W niedzielę zabrałam Starsze Dziecko do kina na Fistaszki - jako wielbiciele Snoopy'ego nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Choć muszę przyznać, że film nie zachwycił mnie tak, jak wcześniejsze bajeczki. Ale zawsze miło pooglądać przygody Asa Lotnictwa Pierwszej Wojny Światowej.

Zanim jednak poszliśmy do kina, przygotowałam sobie pieczony placek z tartego batata i zachwyciłam sie bez granic.


Błyskawiczna propozycja na śniadanie - wystarczy zetrzeć kawałek batata na tarce, wymieszać z pieprzem, solą i oliwą (ewentualnie cebulą), wyłożyć równą warstwą na dnie żeliwnej patelni i upiec przez 10 minut. Potem wbijamy jajka i czekamy aż się zetną (około 2-3 minuty). Posypujemy zieleniną i gotowe.


Naprawdę, najdłuższy etap procesu, to nagrzewanie się piekarnika do 230C.

Przepis pochodzi z Kwestii Smaku. W oryginale podaje się go z dodatkiem ricotty, ja z niej zrezygnowałam na rzecz grillowanego łososia i odrobiny warzyw.

Łososia wrzuciłam razem z jajkami, był już usmażony, więc miał się tylko podgrzać.


Naprawdę przepyszne danie. Ponieważ batat jest wyraźnie słodkim warzywem, można doprawić go pieprzem cayenne albo chili.

Polecam na śniadania i nie tylko. Rewelacja.

Komentarze