Curry z kurczaka z fistaszkami


Siedziałam sobie spokojnie w pracy, kiedy mojej Siostrze wypsnęło się, że wybiera się wieczorem z Mamą do kina na "Sierpień w hrabstwie Osage".

Beze mnie.

Skandal.

Jak na młodszą siostrę przystało, natychmiast powiedziałam, że JA TEŻ IDĘ!!, choć plany miałam zupełnie inne.

Miałam spędzić leniwe popołudnie w kuchni (na ile pozwoliły by mi dzieci), gotując curry z fistaszkami oraz piekąc nową granolę. 

Siostra z Mamą ucieszyły się, że pójdę z nimi i trochę się sumitowały, że nie zaproponowały mi tego wcześniej, ale przecież ja nigdy nie mam czasu i na pewno bym im odmówiła.

Prawda jest taka, że na 99% bym to zrobiła.

Wymyśliłabym przynajmniej kilka powodów, dla których nie mogę pójść z nimi.

Bo rzeczywiście jestem zabiegana i przeważnie zbyt zmęczona, żeby mieć siły na wieczorne wyjścia.

Ale, do licha, nie samymi obowiązkami człowiek żyje! Czasem trzeba się ruszyć, nawet kosztem snu.

I tak też zrobiłam.

Pędem wróciłam z pracy do domu, połknęłam obiad, rzuciłam się do ugotowania rzeczonego curry na dzień następny i jeszcze zdążyłam upiec granolę, ugotować dzieciom budyń malinowy oraz przeczytać Starszemu komiks.

A potem pobiegłam do kiosku po bilet, wsiadłam w tramwaj, ujechałam jeden przystanek (dosłownie jeden!), bo tramwaj przed nami się zepsuł, więc pobiegłam na autobus, który był tak miły, że nie wypadł z rozkładu i przyjechał o czasie, dojechałam do ronda i przesiadłam się na inny tramwaj, wysiadłam z niego na odpowiednim przystanku, podbiegłam rączym kłusem do wejścia centrum handlowego i musiałam jeszcze tylko dotrzeć na jego drugi koniec, gdzie mieściło się kino, by spotkać tam Mamę i Siostrę, czekające na mnie z biletami i kartonem chruścików...

Od razu powiem, że było warto.

Padłam na fotel, zanurzyłam rękę w pudle z chruścikami, a umysł w świecie filmu i pozostało mi tylko delektować się chwilą.

Wieczorem padłam jak kawka, ale następnego dnia radowała się ma dusza, ze zażyła trochę kultury, a potem radowało się ciało, że taki pyszny obiadek sobie ugotowało dnia poprzedniego.
   


Przepis (nieznacznie zmodyfikowany):

1/2 czerwonej papryczki chili, bez pestek
łyżeczka startego imbiru
ząbek czosnku
garść zielonej pietruszki lub kolendry, posiekanej
łyżka oleju
2 średnie piersi z kurczaka, pokrojone w kostkę
3 łyżki masła orzechowego
150ml bulionu z kurczaka
200g greckiego jogurtu (albo innego gęstego)

Chili pokroić w plasterki, wrzucić do pojemnika blendera razem z czosnkiem, imbirem i pietruszką, zmiksować (można dodać 1-2 łyżki wody).

Na patelni rozgrzać olej, wrzucić kurczaka, obsmażyć z każdej strony, dodać zmiksowane przyprawy. Przesmażyć przez 1-2 minuty, dodać masło orzechowe, bulion i jogurt, dobrze wymieszać. Dusić na małym ogniu 15 minut, aż sos zgęstnieje, a kurczak będzie miękki.

Można posypać dodatkową porcją chili i pietruszki. Podawać z ryżem.

Komentarze

  1. To faktycznie wariacja na temat sosu satay, który jak czytałam składa się również z masła orzechowego, chilli, czosnku, ale bez jogurtu, za to daje się sos sojowy... zjadłam z ogromną przyjemnością!! Dzięki za inspirację :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz